menu
menu

„Wychowywałam córkę najlepiej, jak umiałam. Myślałam, że jestem dobrą matką, a popełniłam najgorszy błąd”

Paulina Korzec
19/04/2025 19:00:00
matka zdaje sobie sprawę z błędów wychowawczych

Mam na imię Anna. Mam 44 lata, męża, nastoletnią córkę i… poczucie, że chyba wszystko robiłam źle. Kiedy byłam dzieckiem, nie było u nas miłości. Była dyscyplina. Ojciec był zimny, surowy, karzący – matka cicha, pokorna, wycofana. Do dziś pamiętam, jak oddech mi stawał w gardle, kiedy tylko ojciec wracał do domu. Nigdy nie chciałam być taka. Nigdy nie chciałam, żeby moja córka się mnie bała.

I właśnie dlatego… nauczyłam ją porządku. Ustawiłam jej życie w ramy – żeby się nie pogubiła, żeby wiedziała, co dobre, a co złe. Rano zawsze ściel łóżko. Po szkole najpierw lekcje, a potem kolacja. Telefon dopiero po zrobieniu zadań. Zasady, plan, dyscyplina. Uczyłam ją życia. A Marek? On tylko wszystko psuł. Śmiał się, że robię z naszego domu koszary. Podważał przy niej mój autorytet. Nazywał mnie „komendantką”.

– Ona się z ciebie tylko śmieje – powiedział mi raz. – Myślisz, że cię szanuje, ale to już nie te czasy. Dzisiaj trzeba rozmawiać, nie rozkazywać.

Nie rozumiał. Ja nie chciałam być surowa. Ja po prostu się bałam. Bałam się, że jak odpuszczę – wszystko się rozpadnie.

Dziś mam wrażenie, że tak właśnie się stało.

– Dzień dobry, Natalia. Jak było w szkole? – zapytałam, jak zwykle, kiedy wróciła po piętnastej.

– Normalnie – burknęła.

– Oceny?

– Nie twoja sprawa.

– To moja sprawa. Dopóki cię utrzymuję, to moja sprawa.

– Wiesz co? Z tobą nie da się gadać! – rzuciła torbę w kąt i zamknęła się w pokoju.

Usiadłam przy stole, zaciskając palce na szklance z herbatą. Ona mnie nienawidzi. A ja… Ja chyba naprawdę nie wiem, co robię.

W ogóle mnie nie słuchała

– Co to ma być, Natalia? – patrzyłam na dziennik elektroniczny w swoim telefonie.

– Co znowu? – nawet nie oderwała wzroku od ekranu, jakby wiedziała, o co chodzi.

– Dwója z matematyki. Znowu. I uwaga za brak pracy domowej. Ile razy mam ci powtarzać?

– No ile? Mów, proszę, powiedz mi jeszcze raz, jakby to miało coś zmienić – mruknęła z ironią, mieszając zupę bez apetytu.

– Okej, nie chcesz słuchać, to będą konsekwencje. Od dziś nie ma telefonu, nie ma wyjść ze znajomymi. I zapisuję cię na korepetycje. Koniec dyskusji.

– Serio?! – krzyknęła i rzuciła łyżkę na stół. – Tylko tego brakowało! Jeszcze bardziej zapełnij mi grafik, co? Może jeszcze mam wstawać o piątej i biegać wokół bloku!

Nie drwij sobie ze mnie! – podniosłam głos. – Ty się uczysz dla siebie, nie dla mnie! Albo to zrozumiesz teraz, albo obudzisz się z ręką w nocniku!

– Albo się obudzę i nie będę cię widzieć! – krzyknęła i wstała od stołu. – Nie jesteś moją matką, jesteś moim strażnikiem!

Zamarłam. Przez sekundę nie mogłam oddychać. Marek siedział po drugiej stronie stołu, wpatrzony w pusty talerz.

– To tylko jedna ocena – rzucił cicho.

– To początek końca. Nie widzisz tego?! – wyszeptałam, czując, jak oczy zaczynają mnie piec.

– Wolałabym, żebyś mnie w ogóle nie wychowywała – rzuciła Natalia zza drzwi swojego pokoju, które z trzaskiem zamknęły się za nią.

W kuchni zrobiło się cicho. A mnie dopadł wstyd i bezsilność.

Mąż mnie nie rozumiał

Nie mogłam zasnąć. Cała ta scena z obiadu nieustannie przewijała się w mojej głowie. Siedziałam w salonie przy zgaszonym świetle, dłubiąc łyżeczką w pustej filiżance. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi sypialni.

– Nie śpisz? – Marek wszedł cicho, jakby nie chciał mnie wystraszyć.

– Jak miałabym spać?

– Może byś spróbowała… odpuścić – usiadł naprzeciwko mnie. Nie zbliżył się, tylko patrzył. Spokojnie. Jak zawsze.

– Serio? Po tym, co powiedziała? „Nie jesteś moją matką”? Ty byś odpuścił?

– Nie chodzi o słowa. Chodzi o to, że ona się dusi. Trzymasz ją za krótko, Anka. Dusisz ją tym swoim perfekcyjnym podejściem.

– Duszę? – wstałam. – Bo oczekuję, żeby nie olewała szkoły?! Bo nie chcę, żeby spędzała życie w telefonie?! A może po prostu… mam gdzieś jej szczęście, tak?

– Nie. Myślę, że się boisz. Bardziej niż ją kochasz.

Zamarłam.

– Nie obchodzi cię, że robi się leniwa i arogancka?

– Nie. Obchodzi mnie, że przestaje nas kochać – powiedział spokojnie, bez oskarżeń, ale jego słowa weszły we mnie jak nóż.

Zacisnęłam pięści, bo nie chciałam płakać. Ale czułam, że zaraz się rozsypię.

– Ty nigdy nie musiałeś walczyć – wysyczałam. – Ty nie wiesz, co to znaczy naprawdę się martwić o dziecko.

– Oczywiście, że wiem. Ale widzę, jak przegrywamy. I nie chcę tego oglądać bezczynnie.

Odwróciłam się, zanim zobaczył moją twarz. Żeby nie widział, jak bardzo mnie to wszystko boli.

Coś do mnie dotarło

Rano Natalia wyszła do szkoły bez słowa. Ani „cześć”, ani „do widzenia”. Nawet nie spojrzała w moją stronę, tylko zabrała plecak i trzasnęła drzwiami. Tak jakbym nie istniała.

Marek zerknął znad kawy.

– Daj jej czas – powiedział cicho.

Ale ja już nie chciałam czekać. Nie po tylu latach. Czekałam wystarczająco długo, aż zrozumie, że wszystko robiłam z troski. Teraz to ja chciałam zrozumienia.

Zaczęłam sprzątać kuchnię. Nerwowo, za mocno trzaskając szufladami, wycierając blaty, jakby od tego zależało moje życie. W jednej z szuflad znalazłam stary zeszyt Natalii – pierwszy z liceum. Otworzyłam go bezwiednie. Na wewnętrznej stronie okładki, w niebieskim cienkopisie, było zapisane:

„Muszę być najlepsza”.

Zamknęłam oczy.

Wieczorem, kiedy wróciła, siedziała przy biurku. Cicho. Zbyt cicho. Nie wiedziałam, czy odrobiła lekcje, czy po prostu wpatruje się w ekran laptopa. Podeszłam do drzwi i zapukałam.

– Mogę?

– Jeśli musisz.

– Chciałam tylko zapytać… Gdyby… coś między nami się popsuło – zaczęłam, szukając słów – to czy jest szansa, żeby to naprawić?

Natalia spojrzała na mnie. Pierwszy raz od dawna. W oczach miała coś pomiędzy zdziwieniem a nieufnością.

– Nie wiem. Ale jak dalej będziesz mnie tak traktować, to raczej nie.

Zamknęła laptopa i wyszła z pokoju.

Zostałam sama. Ale coś we mnie się zmieniło.

Płakałyśmy obie

Nie planowałam tej rozmowy. Miała być kolacja, może cisza, może jakieś obojętne zdania rzucone przez stół. Ale kiedy Natalia usiadła i nie zaczęła scrollować telefonu, tylko cicho spytała:

Czemu jesteś taka surowa?

Nie mogłam już udawać. Oparłam łokcie na stole, złożyłam dłonie jak do modlitwy i spojrzałam na nią.

– Bo tak mnie wychowano. – Wypowiedziałam to, zanim zdążyłam się zastanowić.

Natalia czekała. Nie z niedowierzaniem, nie z ironią. Po prostu… słuchała.

– Mój ojciec… – zaczęłam i głos mi zadrżał – był tyranem. Obrywaliśmy za byle co. A matka nigdy nie stanęła w naszej obronie. Milczała. I ja sobie wtedy obiecałam, że nie będę taką matką. Że moje dziecko będzie silne. Nie da sobą pomiatać. Nie będzie ofiarą.

– Więc zrobiłaś ze mnie żołnierza? – zapytała spokojnie.

– Może tak – odpowiedziałam ze wstydem. – Pomyliłam kontrolę z troską. I za to cię przepraszam.

Przez chwilę milczała. A potem wstała i… objęła mnie. Nie tak, jak się obejmuje kogoś z czułością. Raczej jak kogoś, kogo trzeba trzymać, bo się chwieje.

– Chciałam cię kochać, nie bać się ciebie – powiedziała mi do ucha. – I wiesz co? Nadal chcę.

Płakałyśmy obie. Bez wielkich słów. Po raz pierwszy jak matka i córka. Nie przeciwniczki.

Uczyłam się na nowo

Zrobiłam ciasto. Tak po prostu. Bez okazji, bez powodu. Marek zerknął znad gazety i uniósł brew.

– Kiedy ostatnio piekłaś coś „bo tak”?

– Nie pamiętam – odparłam i włożyłam blachę do piekarnika. – Chciałam, żeby pachniało domem. Prawdziwym domem.

Natalia zeszła po chwili, zwabiona zapachem. Miała rozczochrane włosy i za duży sweter. Usiadła w kuchni bez słowa. Nie patrzyła na mnie, ale też nie uciekła.

– To drożdżowe? – spytała cicho.

– Takie, jakie robiła moja mama. Tylko… ona nie dodawała wanilii. Ja dodałam – uśmiechnęłam się delikatnie. – Na przekór.

Po raz pierwszy od dawna wszyscy usiedliśmy przy stole bez spięcia. Bez planu. Bez celu.

– Wiesz – powiedział Marek, odkładając łyżeczkę – może i nie zawsze się zgadzaliśmy. Ale doceniam, że próbujesz.

– Nie próbuję – poprawiłam go. – Uczę się od nowa.

Natalia zerknęła na mnie ukradkiem, po czym westchnęła.

– Mama… Ja też się boję. Że za chwilę wszystko wróci. Krzyki, zakazy. To się nie naprawia w tydzień.

Zamilkłam. Bo miała rację.

– Wiem. Ale od czegoś trzeba zacząć. Może od kawałka ciasta?

Uśmiechnęła się lekko. Wzięła. Zjadła. Powoli, ale bez oporu. A potem… nalała mi herbaty. Bez słowa. Bez gestu. Tylko tak, po prostu.

I w tamtym geście było wszystko.

Anna, 42 lata


Czytaj także:


 

autorstwa KaiK.ai