
Kiedy rano zadzwonił do niej znajomy dziennikarz i powiedział, że Jadwiga Jankowska-Cieślak nie żyje, zamilkła. Jadzia zawsze wydawała się tak pełna życia i tak to życie kochała. A teraz rozmawiamy i wspominamy. Grażyna Szapołowska miała z nią bardzo specjalne relacje. Zagrały razem trudne role lesbijek w węgierskim filmie „Inne spojrzenie” w reżyserii Karolya Makka. Wtedy jeszcze był to temat tabu.
Grażyna Szapołowska o Jadwidze Jankowskiej-Cieślak w wywiadzie dla Viva.pl
– Spotkałyście się pierwszy raz właśnie w tym filmie?
– Nie było chyba łatwo zagrać w filmie o lesbijkach, kiedy ten temat jeszcze wzbudzał ogromne zgorszenie
– Oceniał wysoko wasz talent.
Kochał nas, a przynajmniej czuło się, że lubi z nami pracować. Pamiętam, że kiedy zaczął się stan wojenny, bardzo chciałyśmy powrócić na święta do domu. Nikt nie wiedział, czy wypuszczą nas i to było duże ryzyko dla reżysera, i producenta, bo film był już zakwalifikowany na festiwal do Cannes. I tu gest Karoly był dla nas wyróżnieniem. Powiedział – jedźcie, a ja będę czekał tak długo ze skończeniem filmu, aż was wypuszczą. Obie kochałyśmy go za taką empatię. A nawet uwodziłyśmy.
– Jadzia też?
Jadzia się z nim droczyła. Mówiła, że musimy napić się palinki. A potem pójdziemy posłuchać cygańskiej muzyki i zatańczyć czardasza. Makk był bardzo Jadzi ciekawy, jako aktorki i jako człowieka.
– Wyczuwał, że jest kimś wyjątkowym. Rywalizowałyście ze sobą, grając w tym filmie?
Nie, bo myśmy się lubiły i starałyśmy się nawzajem sobie pomagać. Jadzia w pewnym momencie uświadomiła mi, co o mnie tak naprawdę myśli, gdy któregoś dnia Makk powiedział: „Grażyna, ty nie musisz grać, wystarczy, że jesteś”. Jadzia spojrzała na mnie i mówi: „Tak to właśnie z tobą jest. Ty nie musisz nikogo grać. Po prostu jesteś”.
-Podziwiała Cię jako kobietę i jako aktorkę. I twój seksapil. Opowiadała mi, że napełniałaś ją tremą, i że trochę się Ciebie bała, bo byłaś już uznaną gwiazdą.
To ona przecież była największą gwiazdą po filmie „Trzeba zabić tę miłość”. A ja nie wyczuwałam w niej żadnej tremy w stosunku do mnie. Nawiązałyśmy takie bliskie, przyjacielskie relacje. Ja zresztą wyczuwałam wtedy, że poczas kręcenia filmu w Budapeszcie była bardzo samotna, z daleka od rodziny, od dzieci. Obie byłyśmy młodymi matkami i to też nas łączyło.
– Musiałyście dla sztuki wszystko zostawić. A to niełatwe, gdy się ma małe dzieci?
Tak. A Jadzia bardzo kochała swojego męża, Piotra Cieślaka i była od niego chyba uzależniona. Wydaje mi się, że bardzo jej zależało na jego opinii, i żeby ją doceniał jako aktorkę i pomagał w rozwijaniu skrzydeł, unosił ją jakby. A to nie było łatwe. Na pokazie specjalnym w Budapeszcie, jeszcze przed festiwalem w Cannes, na który Piotr Cieślak przyjechał (do Cannes potem już nie pojechał) wszyscy bili ogromne brawa na stojąco. A on zniknął. Potem Jadzia była smutna. Siedziała, paliła papierosy i wyczuwałam, że nie dostała od niego tej dawki aprobaty, której być może oczekiwała.
– Był jej mentorem, poczuwał się do tego.
Mentorem. Reżyserem. Wszystkim. Był chyba zazdrosny o jej talent. Często robił jej uwagi. Uważał, że mogła zagrać inaczej.Pamiętam nasz ostatni wspólny wyjazd do Sankt-Petersburga na zaproszenie lesbijskiej organizacji kobiet wyzwolonych. Dziewczyny zaczęły opowiadać nam, jak są prześladowane, bite i jak trudno jest być w Rosji LGBT. Bardzo nas to poruszyło. Jadzię i mnie. Byłyśmy pełne współczucia. Był z nami mój Eryk, który pokazywał nam Petersburg, dbał o nas, zapraszał na kolację. Jadzia bardzo mojego Eryka polubiła, była przy nim szczęśliwa, uśmiechnięta. Powiedziała: „Grażyna, jak to cudownie, że Eryk jest z nami. Zwariowałybyśmy bez niego”. Jadzia lubiła męskie towarzystwo, ale nie chciała się z nikim związać na chwilę. Była bardzo lojalna, wierna, dbająca o dzieci, o dom.
Czytaj też: Daniel Olbrychski i Jadwiga Jankowska-Cieślak: duet, który rozświetlał scenę i serca. Ich ostatni wspólny spektakl był jak hołd dla przeszłości
Jadwiga Jankowska-Cieślak, Károly Makk, Cannes 1982– Powiedziała mi, że jest kobietą jednego mężczyzny.
Każda z nas, nawet jeżeli ma kilku mężów czy kilkunastu kochanków, tak naprawdę jest kobietą jednego mężczyzny. Ja jestem kobietą Eryka, a reszta jest milczeniem.
– Pamiętasz z tego filmu coś, co Cię w Jadzi zadziwiło?
Była taka scena, kiedy przyjeżdżam w odwiedziny do niej na wieś, a ona rozrabia ciasto na chleb, wyjmuje ręce oblepione tą wilgotną mąką i przywołuje mnie. Taka zabawna scena. Powiedziałam jej, że zasługuje na Oscara, bo to była niesamowicie plastyczna i wymowna scena. Razem wymyślałysmy wiele scen. Wracając do scen miłosnych, Węgrzy przygotowali nas do nich dokładnie, w scenariuszu przetłumaczonym na polski miałyśmy nazywać siebie pieszczotliwie nazwami warzyw, bo oni tak się do siebie zwracają. Nie „koteczku” czy „pieseczku”, ale: „kapustko”, „marcheweczko”, „moja pietruszeczko kochana”. Myśmy miały to powtarzać za tekstem, co bardzo nas obie śmieszyło. Grając więc w tej scenie erotycznej, zmieniałyśmy nasz dialog, żeby nie spalić nagrania i mówiłyśmy do siebie całkiem innymi słowami: „Grażynko, a jak myślisz, co zrobisz z tymi pieniędzmi, które zarobimy?”. A ja na to: „Kochana, kupię sobie poloneza”. Jadzia: „To ja też kupię sobie poloneza, a nawet dwa”. Namiętnie gładząc wzajemnie swoje ciała powtarzałyśmy, co zrobimy z kasą, którą zarobimy na tym filmie. Makk zaciekawiony pytał, co my mówimy, bo nie znał polskiego, a tłumacz nas chronił: „Powtarzają tekst, wszystko jest dokładnie tak jak w scenariuszu”. Wiedział przecież, że potem to będzie zdubbingowane przez węgierskie aktorki dobrane do nas głosowo. To więc, co mówiłyśmy do siebie w tym kadrze, było naszą słodką tajemnicą.
– Zaprzyjaźniłyście się, spotykałyście się potem, po filmie?
Tak i zawsze żartowałyśmy, śmiałyśmy się, z którego hotelu rąbnęłyśmy mydełko na pamiątkę. Takie pachnące, luksusowe, białe albo bardzo kolorowe. Jadzia mówiła, że ma całą kolekcję tych mydełek, a ja stwierdziłam, że może też zacznę je zbierać. W Petersburgu podczas spacerów pamiętam, że opowiadała mi o clematisie, który pięknie rozkwitł u niej przed domem. Jadzia kochała ziemię, zieleń i kwiaty.
– Naprawdę byłyście sąsiadkami?
Tak, Jadzia pomogła mi zdobyć moje pierwsze mieszkanie. Gdy się dowiedziała, że tułam się z córką po wynajętych pokojach i wszystko co zarabiam idzie na wynajem, powiedziała, żebym zadzwoniła do generała Janiszewskiego, z którym jej ojciec, też wojskowy, miał bliskie relacje, i żebym mu powiedziała, że nie mam gdzie mieszkać, a on na pewno mi pomoże. I tak zrobiłam. Zadzwoniłam do niego z Łodzi z planu filmu „Tabu”. Powiedziałam, że chciałabym się z generałem spotkać, powiedziałam też, kim jestem, a byłam wtedy jeszcze bardzo mało znana. I raptem, za jakiś czas, ktoś na planie mnie woła: Telefon do pani: „Tu sekretariat generała Janiszewskiego. Czy może pani być u nas jutro o godzinie dwunastej?”. No i dostałam to mieszkanie w Wilanowie niedaleko Jadzi. Potem zresztą generał mnie ustawił do pionu, mówiąc, żebym się tym nie chwaliła, bo ja oczywiście podzieliłam się tą wiadomością ze znajomymi i zaczęły się anonimy i prośby o mieszkanie.
– Bardzo ci pomogła. Dzięki niej mogłaś już z Kasią rozpocząć życie pod własnym dachem. Na pewno zaanonsowała Cię generałowi.
Nie powiedziała mi tego, ale myślę, że tak właśnie było.
– Jadzia nie lubiła wdzięczności. Ona robiła różne rzeczy z dobrego serca, a nie dlatego, żeby ktoś wiedział, że coś jej zawdzięcza.
Nie lubiła mówienia o tym, co robi dobrego, ale i tak było wiadomo, że pomaga różnym ludziom. Była inteligentna i bardzo wrażliwa. Skupiała na sobie uwagę bez względu na to, co robi. Była we wszystkim prawdziwa, naturalna i jakby bolesna. Miała taką bolesną inteligencję i taką zwierzęcą szczerą naturalność. W życiu i na scenie.
– Nikogo nie udawała. Czuło się, gdy kogoś lubiła. I gdy nie lubiła, także, chociaż nigdy nie raniła. Nie było w niej sztuczności. A jednocześnie wydawała mi się ogromnie opiekuńcza.
Sądzę, że na Węgrzech to raczej ja byłam jej opiekunką. Dbałam o jej zdrowie, o herbatki, upominałam ją, żeby tyle nie paliła, bo ona dużo wówczas paliła i często piła alkohol. Ja zresztą też popalałam.
– Pamiętasz, jak było ze Złotą Palmą? To Jadzia ją dostała za rolę w „Innym spojrzeniu”.
Pamiętam, jak w Cannes całą noc chodziła po hotelu, wchodziła do mnie do pokoju, wychodziła, potem znowu wchodziła. Mówię: Jadźka, połóż się spać. A ona na to, że nie, bo przecież teraz obradują. Zależało jej, żeby dostać tę nagrodę i była ciekawa, czy jej przypadnie. A mnie to było raczej obojętne. Chyba nie zdawałam sobie sprawy z wagi tego wyróżnienia.
– I nie byłaś zazdrosna?
Nie. Potem zresztą dowiedziałam się, że właściwie to powinnyśmy dostać dwie Złote Palmy, ale okazało się, że jest tylko jedna, taka mała broszka, pozłacana palemka. Obradowali prawie do świtu, bo się zastanawiali, która z nas powinna ją otrzymać. Uważam, że Jadzia w pełni na nią zasłużyła. Ale kiedy już wyszła na scenę i odebrała palmę i poszłyśmy na przyjęcie – kolację z naszymi węgierskimi przyjaciółmi i tłumaczem – usiadła obok mnie, pokazała tę broszkę i powiedziała: „Grażyna, dla mnie i tak nic z tego nie wyniknie”.
– Myślę, że chciała, żebyś się lepiej poczuła. Miała w sobie dużo empatii.
Pomyślałam wtedy: Dlaczego ona nie ma tej siły, radości, żeby coś z tym zrobić, znaleźć agenta, iść dalej? Ale Jadzia nie była taka. Być może dlatego, że byłyśmy jednak ze Wschodu, a wschodnich aktorów nie dostrzegało się na rynku światowym. Ja jednak miałam to szczęście, że mnie zagarnął Marco Bellocchio i Francuzi oraz Szwedzi, którzy byli mnie ciekawi. Ale to było już nie po „Innym spojrzeniu”, tylko po filmie Kieślowskiego.
– Często spotykałaś się z Jadzią?
Mimo, że byłyśmy sąsiadkami, to dość rzadko, bo ona była cały czas zajęta Piotrem i dziećmi, dużo wtedy grała w Teatrze Dramatycznym, a ja w Narodowym i oprócz tego grałam w filmach. Spotykałyśmy się więc na premierach filmowych, a wcześniej też, kiedy pokazywano nasz wspólny film.
– Jadzia była Ci bliska?
Tak, zwłaszcza w stanie wojennym, kiedy razem wracałyśmy pociągiem w grudniu do Warszawy, w tym śniegu.
– Była między Wami taka przyjacielska serdeczność?
Kiedy się widywałyśmy, przytulałam ją, a ona mnie, całowałyśmy się jak dobre koleżanki. Czasem wypytywała mnie o moje życie. Była ciekawa, z kim jestem, co robię. Wiedziała o moich romansach w Budapeszcie, więc była wprowadzona w temat.
– Musiała Cię odbierać jako kogoś z innego świata. Takie zadziwienie
Takie odważne zadziwienie. Pamiętam, jak śpiewałam z cygańską orkiestrą w hotelu Gellert i tańczyłam, Jadzia siedziała, paliła papierosa, przyglądała się i uśmiechała się tajemniczo. To było takie pogodne podpatrywanie. Kiedyś ją spytałam, czy nie zagrałybyśmy razem w teatrze na jednej scenie, to byłoby interesujące, bo ludzie pamiętają nas obie z „Innego spojrzenia”. A ona skwitowała: „Przecież ty nie masz czasu. Ciągle grasz, ciągle pracujesz”.
– A kogo byście wtedy zagrały?
Może jakiś dramat, może coś z Czechowa. W aktorstwie ludzie, którzy się lubią, wiedzą, że ich współpraca może przynieść prawdziwą wartość. Ale na co dzień nie mamy dla siebie czasu, a nasza sympatia owiana jest jakąś tajemnicą. Ale gdy ta tajemnica przestaje być tajemnicza, tylko staje się szarą rzeczywistością, to traci się ciężar tego sekretnego istnienia. Dlatego nie chciałyśmy za bardzo wejść w świat tej drugiej osoby.
Sprawdź też: Żyła dla rodziny, nie dla sławy. Dzieci Jadwigi Jankowskiej-Cieślak były jej sensem życia
– Wasze światy bardzo się różniły.
Różniły, ale jednocześnie nigdy sobą nie onieśmielałam Jadzi. Bo ja w ogóle staram się ludzi nie onieśmielać. Natomiast nie mogłam wpraszać się do niej, wymagać, żeby opowiadała mi o życiu prywatnym. Ja się go domyślałam, ale czasem milczenie i domysły są ważniejsze niż słowo. A między nami właśnie była ta tajemnica i szacunek aktorki do aktorki. Natomiast mój Eryk bardzo Jadzię polubił, mówił, że to fantastyczna dziewczyna, a ja się cieszyłam, że ona też polubiła Eryka. Wydawało mi się, ż Jadzia uważa mnie za femme fatale, co się bawi wszystkim, a nie ma takiego głębokiego i normalnego życia. Ale później już wiedziała, że codzienność jest dla mnie równie ważna jak praca.
– A jaka była jej codzienność?
Pełna troski. W stosunku do roślin, zwierząt i ludzi. Opowiadała o kwiatach jak, jak o przyjaciołach, z uczuciem. jedna z naszych ostatnich rozmów dotyczyła właśnie clematisu. Jest mi smutno, że nie zdążyłyśmy się sobą nacieszyć. Lubiłam z nią rozmawiać, bo nigdy nie krzywdziła słowem, była bardzo delikatna.
– I nie uzewnętrzniała swoich traumatycznych przeżyć.
I ja też ich nie uzewnętrzniam. Pod tym względem byłyśmy podobne. Po moim powrocie z Budapesztu, gdzie spotkałam Karoly Makka, dał mi książkę, w której zaznaczył fragment, jak opisuje Jadzię i mnie. Przywiozłam ją od niego dla Jadzi. A kiedy zaproszono Karoly Makka do Kina Muranów na spotkanie ze mną i Jadzią po pokazie „Innego spojrzenia”, okazało się, że nie przyjedzie, bo jest chory. Parę miesięcy później umarł. To był też mój ostatni bezpośredni kontakt z Jadzią. Na tym spotkaniu. I poprzez tę książkę.
– Miała niedawno urodziny. Ty zawsze składałaś jej życzenia.
Dzwoniłam do niej albo pisałam na Facebooku, a w tym roku je przegapiłam. I zrozumiałam, jakie to było niedopatrzenie, gdy zadzwonił dziennikarz „Super Expressu” i powiedział, że Jadzia nie żyje. Zawsze pamiętałam o jej urodzinach. I zawsze tak jest, że gdy ludzie odchodzą, żałujemy, że się nie spotkaliśmy z nimi, kiedy jeszcze mogliśmy. Świat pędzi, przestajemy mieć czas dla przyjaciół i zostaje wiele niedokończonych spotkań. A gdy idzie się gdzieś na premierę, to głównie po to, żeby zrobić sobie zdjęcie na ściance, a nie żeby porozmawiać z kimś długo niewidzianym.
– Masz takie pogodne wspomnienia o Jadzi i mówisz o niej z uczuciem.
Tak, bo spotykałyśmy się też całkiem prywatnie w sklepie ogrodniczym, gdzie kupowałyśmy kwiaty. Kilka razy spotkałyśmy się na rynku, kupując coś na straganie. Albo sprzedawczyni informowała mnie: A to dobrze, że pani jest, bo pani Jadzia już u nas była, kupiła to i tamto. Jadzia myślała, że jest niewidoczna, ale wszyscy ją rozpoznawali, mimo jej skromności i takiego ściszonego sposobu chodzenia. Napisała do mnie już po śmierci Jadzi jakaś pani na Facebooku: Spotykałam ją na ulicy. Była taka malutka, chudziutka, taka krucha. A ja bym dodała jeszcze, że była w sumie szczęśliwa, bo miała ten swój kawałek ogrodu. I dzieci, i wnuki, i miłość.
Rozmawiała: KRYSTYNA PYTLAKOWSKA
Sprawdź też: Poznali się w szkole teatralnej. Ich miłość trwała ponad cztery dekady. Wzruszająca opowieść o Jadwidze Jankowskiej-Cieślak i Piotrze Cieślaku